Artykuły biblijne

ARTYKUŁY BIBLIJNE

Pokora – nasza największa potrzeba.

W obecnych czasach — czasach kultu sukcesu, rywalizacji, przebojowości, siły przebicia, asertywności i promowania własnej osoby — pokora wydaje się być niemodna i przestarzała.

Ale czym jest prawdziwa pokora?

Powszechnie uważa się, że człowiek pokorny to ktoś cichy, siedzący gdzieś w kącie, mający tylko jedno życzenie — żeby go nikt nie zaczepiał. Taki człowiek nie  wychyla się, na wszystko się zgadza, wszystkim przytakuje, nie ma swojego zdania, ciągle powtarza, że niczego nie potrafi i do niczego się nie nadaje. Otoczenie postrzega go jako mięczaka i nieudacznika. Pokora postrzegana w ten właśnie sposób nie jest zbyt pociągająca i atrakcyjna. Jednak biblijna pokora, często nazywana uniżeniem, całkowicie różni się od tego obrazu.
Pokora jest bardzo ważna dla Bo­ga. Można ją nazwać matką wszyst­kich cnót. Dlaczego uniżenie jest tak ważne? Przeciwieństwem pokory jest pycha. Pycha to pierwszy grzech, jaki się pojawił we wszechświecie, ten jeden grzech w połączeniu z bun­tem, doprowadził do wszystkich innych, dlatego Bóg tak bardzo nienawidzi pychy. Uniżenie działa odwrotnie. Kiedy się pojawia w sercu człowieka niweluje wszystkie inne grzechy. Uniżenie to podstawa w kontakcie z Bogiem. Nie możemy przyjść do Niego bez uniżenia. W Psalmie 37,11 czytamy, że tylko „pokorni odziedziczą ziemię”. Tylko ludzie po­korni będą zbawieni, gdyż Bóg nie pozwoli, aby grzech pychy powrócił do nieba. Od uniżenia zaczyna się nowe życie — nowy człowiek.

Pycha, czyli przeciwieństwo.

Zanim spróbujemy dowiedzieć się, czym jest prawdziwa pokora, zastanówmy się, czym jest pycha. „Pycha udowadnia swoje racje za wszelką cenę; niszczy innych kom­petencją, a nawet prawdomówno­ścią; kiedy racja i prawda prowadzą do konfliktu, wywołują niechęć, nie­przejednanie i upór —jest to pycha. Brak kompromisu, nietolerancja, fa­natyzm, zazdrość i zamknięcie — to pycha. Unikanie krytyki, pomó­wień i oskarżeń — pycha. Sucha litera prawa — pycha. Wywyższanie siebie pod pretekstem godności, altruizmu, działań charytatywnych, sprawowa­nego urzędu lub stopni naukowych — pycha. Ale, niedocenianie oraz poni­żanie siebie lub innych to również pycha. Pycha bierze się z oce­niania, wartościowania i porów­nywania. Jest egoizmem, skon­centrowaniem na sobie, fał­szywą oceną własnej osoby. Każe nam samych siebie sta­wiać wyżej, bliźnich zaś niżej. Pycha wynika z błędnego osądu. Pycha nie pozwala pogodzić się z za­jęciem drugiego miejsca. Człowiek pyszny rozdziela łaski, ale ich nie przyjmuje, dawanie bowiem przystoi komuś, kto stoi wyżej w hierarchii, branie zaś temu, kto jest niżej. Pysz­ny nie umie prosić, gdyż uznaje to za uwłaczające jego własnej god­ności. Nie umie dziękować, ponie­waż nie widzi powodów do wdzięcz­ności. Nie umie także przepraszać, gdyż w jego charakterze nie leży przyznanie się do błędu. Pyszałek wybucha gniewem, który uznaje za słuszny, poddaje się chciwości będącej odpowiedzią na wygórowa­ne oczekiwania. Pycha objawia się w obżarstwie i rozwiązłości, będą­cych brakiem umiaru i szacunku dla dóbr oraz innych ludzi. Przejawia się wreszcie w lenistwie, które za­pewnia nas, że nie musimy się wysi­lać, bo nic nie umniejszy naszej wiel­kości. Pycha nie pozwala przyjąć rady, przyznać się do błędu i do nie­wiedzy. Człowiek pyszny ma zabu­rzone poczucie sprawiedliwości i mi­łości bliźniego. Zajmuje się głów­nie podziwem dla siebie; z biegiem czasu drażnią go dobre strony bliź­nich, zaczyna ich lekceważyć i nimi pogardzać. Ludzie pyszni źle się czują z sobie równymi i stojącymi wyżej, dobrze z ludźmi niższej ran­gi, którymi „rządzą”, oczekując po­chlebstw. Człowiek pyszny kłamie, żeby umniejszyć rolę innych. Pycha manifestuje się również w mowie pełnej samochwalstwa, arogancji, pogardy wobec bliźnich i hipokryzji, która oznacza skrywanie zła, uda­wanie dobroci”1.

Czyż nie brzmi to wszystko zna­jomo i swojsko?

Wszyscy, a nie część

„Gdy Salomon dokończył świąty­nię Pańską i pałac królewski, i gdy pomyślnie wykonał wszystko, co umyślił w swoim sercu, aby uczynić w świątyni Pańskiej i w swoim pała­cu, ukazał się Pan Salomonowi w no­cy i rzekł do niego: Wysłuchałem twojej modlitwy i wybrałem sobie miejsce to na dom ofiarny. Gdy za­mknę niebiosa, tak iż nie będzie desz­czu, albo gdy każę szarańczy, aby objadła ziemię, albo gdy ześlę zara­zę na mój lud, i ukorzy się mój lud, który jest nazwany moim imieniem, i będą się modlić, i szukać mojego oblicza, i odwrócą się od swoich złych dróg, to Ja wysłucham z niebios, i od­puszczę ich grzechy i ich ziemię uzdro­wię. I będą moje oczy otwarte, i moje uszy uważne na modlitwę w tym miej­scu zanoszoną” (2 Krn 7,11-15). Ten fragment opisuje spotkanie króla Sa­lomona z Bogiem po ukończeniu bu­dowy Świątyni. Bóg wyraźnie daje wskazówki Salomonowi dotyczące odnowienia narodu w sytuacji odstęp­stwa. Warunki, które stawia Bóg, do­tyczą całego ludu —od jego postawy zależy powodzenie wszystkich Izraeli­tów. Jakże to wymowne dla współ­czesnego Izraela! Ukorzenie się całego Kościoła Bożego, a nie części członków lub jednego wyznawcy, decyduje o powodze­niu wszystkich. Warunki odnowy człowieka i Kościoła, które stawia Bóg, to: ukorzenie, modlitwa, szuka­nie Bożego oblicza i odwrócenie się od grzesznych dróg, a kolejność jest tu nieprzypadkowa. Pokora jest na pierwszym miejscu! Dlaczego? Po­nieważ pozostałe elementy wyma­gają łaski od Boga, która jest dostęp­na tyko dla ludzi pokornych. Każda przemiana serca zaczyna się od uko­rzenia przed Bogiem.

Ucisk aktem miłosierdzia

W jaki sposób można się ukorzyć przed Bogiem? Są ludzie, którzy nie chcą się w ogóle ukorzyć przed Bo­giem i już. Są ludzie, którym wystar­cza Boże słowo, którzy ukorzą się sami w reakcji na Bożą zachętę. Tacy ludzie faktycznie oszczędzają sobie wielu niepotrzebnych problemów i zmartwień. Ale są jeszcze ludzie, któ­rzy potrzebują dodatkowego bodźca, tzn. ucisku, aby się uniżyć. Doskona­łym tego przykładem może być hi­storia jednego z najgorszych królów w dziejach Izraela — Manassesa. Przez 55 lat jego panowania Izrael doświad­czył ogromnego bezprawia i bałwo­chwalstwa, nawet swoich synów odda­wał na spalenie w ofierze obcym bo­gom, oddawał się wróżbiarstwu, cza­rom, ustanowił wywoływaczy duchów i czytamy, że „czynił wiele złego w oczach Pana, drażniąc Go” (2 Krn 33,6-7). Jednak Dalej czytamy: „Pan przemawiał do Manassesa i do jego ludu, lecz oni na to nie zważali. Wówczas Pan spro­wadził na nich dowódców wojska kró­la asyryjskiego i ci pochwycili Manas­sesa hakami, skuli dwoma spiżowymi łańcuchami i uprowadzili do Babilo­nu. A gdy znalazł się w ucisku, bła­gał Pana, swojego Boga, ukorzył się bardzo przed obliczem Boga swoich ojców” (2 Krn 33,10-12). Zauważmy, że zanim nastąpił ucisk, Bóg przema­wiał zarówno do Manassesa, a więc przywódcy, ale również przemawiał do zwykłego ludu, tyle że nie było w nich woli, aby usłyszeć Jego głos. Doskonale znali wolę Bożą, ale nie byli posłuszni. Ucisk, który się pojawił, okazał się aktem Bożego miłosier­dzia. Był Bożą szansą na trwałą zmianę w życiu. „(…) i modlił się do Niego, a On dał się uprosić i wysłuchał jego błagania, i pozwolił mu powrócić do Jeruzalemu do swego królestwa. Wtedy Manasses poznał, że Pan jest Bogiem” (2 Krn 33,13).
To niesamowite, że można upro­sić samego Boga! Kluczem nie jest samo proszenie, ale uniżone serce człowieka, które usuwa wszystkie przeszkody na drodze do serca Boże­go. Tylko wtedy Bóg mógł zacząć działać, pozwolił Manassesowi na na­prawienie duchowych szkód i prze­prowadzenie reform. A więc nie tylko mu przebaczył, ale pozwolił królowi, aby ten nadal Mu służył. Zastana­wiam się, czy my jako Kościół w ta­kim przypadku pozwolilibyśmy takie­mu człowiekowi, aby nadal służył Bogu i nawoływał ludzi do nawróce­nia… Chyba mielibyśmy problem nawet z uwierzeniem w to, że Bóg mu naprawdę przebaczył! Religia posa­dziłaby takiego człowieka do końca życia w ławce i nie pozwoliłaby mu usługiwać świętej resztce, która brzydzi się grzechem — niestety nie swoim, lecz cudzym. Na tym polega różnica między człowiekiem a Bo­giem. Bóg na pewno chce oszczędzić człowiekowi ucisku, a ucisk wybiera jako ostateczność. Ale kiedy usztyw­niamy swój kark, Bóg zrobi wszystko, aby ten kark nam złamać. Jako Ko­ściół Boży możemy się wiele na­uczyć z historii starożytnego Izraela. Jezus powiedział: „Każdy, kto by upadł na ten kamień, roztrzaska się, a na kogo by on upadł, zmiażdży go” (Łk 20,18). Wybór należy do nas — możemy ukorzyć się sami, upadając na kamień, którym jest Jezus Chry­stus, albo ten kamień upadnie na nas i nas zmiażdży.

Wzór pokory.

Doskonałym wzorem pokory jest Jezus Chrystus. W Liście do Filipian czytamy: „Takiego bądźcie wzglę­dem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie, który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być rów­nym Bogu, lecz wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom; a okazawszy się z postawy człowiekiem, uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci, i to do śmierci krzyżo­wej” (Flp 2,6-8). Tutaj dochodzimy do sedna tego, czym jest uniżenie i do czego prowadzi. Prawdziwa po­kora potrafi polegać na Bogu i uznaje swoją niewystarczalność. Pokora to uznanie wła­snej małości w zestawieniu z wielkością Boga. Człowiek po­korny nie potrzebuje pochlebstw, nie wstydzi się swojego pochodzenia, po­zycji społecznej ani zawodu. Czło­wiek pokorny nie jest przewrażliwio­ny, nie jest ciągle nastawiony defen­sywie, potrafi ustąpić. Prawdziwa po­kora jest wierna Bożej woli, w każdej sytuacji, bez względu na poniesione koszty. Do czego prowadzi pokora? Do śmierci. Do śmierci własnego ja, planów, ambicji i pragnień. Droga przez uniżenie to droga śmierci. Kie­dy decydujemy się nie mówić o in­nych źle, nawet wtedy gdy to prawda — umieramy. Kiedy nie dajemy się obrazić — umieramy. Kiedy rezygnu­jemy ze swoich racji — umieramy. Kiedy chlubimy się ze swoich słabo­ści — umieramy. Kiedy Bóg oczysz­cza nasze motywacje — umieramy. Kiedy milczymy, gdy inni nas nie­słusznie atakują — umieramy. Kiedy przyjmujemy pouczenie, zwłaszcza od kogoś młodszego lub „niżej w ja­kiejkolwiek hierarchii” — umieramy. Kiedy inni bezpodstawnie o nas źle myślą, a zwłaszcza ze względu na to, że jesteśmy wierni Bogu, a my mamy się tym nie przejmować — umiera­my. Kiedy nie wstydzimy się Jezusa Chrystusa, podczas gdy inni się z tego śmieją —umieramy. Umieramy po to, aby żyć pełniej, w obfitości, już nie dla siebie samych, ale dla chwały Boga i innych. Owoce pokory to miłość, radość, a także pokój w Bogu. Ale umieranie własnego ego to nie jest jednorazowe doświadczenie. Jezus woła: „Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bie­rze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie” (Łk 9,23). Zwiasto­wanie krzyża to nic innego jak zwia­stowanie śmierci. Nie tylko śmierci Jezusa, ale naszej własnej. Jeśli nie umieramy, to tak naprawdę wegetu­jemy, a nie żyjemy. Niesienie krzyża codziennie to codzienne uniżanie się, codzienne umieranie własnego ja w różnych sytuacjach życiowych, w których się znajdziemy.
Nie tylko ja muszę umrzeć jako jednostka, ale umrzeć musi cały Kościół. A do śmierci prowadzi uniżenie. Tak bardzo boimy się stra­cić swoje dobre imię, że zbyt często idziemy na kompromis ze światem w kwestiach moralnych i duchowych. Jeżeli nie jesteśmy pokorni, jeste­śmy pyszni, a wtedy ojcem naszym jest diabeł. Kto straci swoją dumę, swoje światowe życie, które chce się podobać ludziom, a nie Bogu, starci je dla Jezusa, ten je zyska.
Jeżeli ktoś ma jeszcze wątpliwo­ści, czym jest pokora, to niech zaj­rzy do definicji miłości apostoła Pawła zapisanej w 13. rozdziale Li­stu do Koryntian, która mogłaby rów­nie dobrze być definicją pokory: „(…) nie zazdrości, nie jest chełpli­wa, nie nadyma się, nie postępuje nieprzystojnie, nie szuka swego, nie unosi się, nie myśli nic złego”…
Gdyby nie doświadczenie Boże­go sprzeciwu, starożytny Izrael, Manasses i inni nie doświadczyliby po­tem Bożej przychylności i błogo­sławieństwa. Spróbujmy tylko indy­widualnie oraz jako Kościół żyć w sposób motywowany chrześci­jańską miłością i pokorą, stosować w praktyce to, co wiemy, a na pewno narazimy się na cierpienie i naganę ze strony świata.
Jeżeli obecnie nie doświadcza­my ani Bożej przychylności, ani Bo­żego sprzeciwu, oznacza to, że je­steśmy… letni. Oznacza to niezde­cydowanie — jedną nogą idziemy za Baalem, czyli światem, a drugą nogą kuśtykamy za Bogiem. Ale przecież nie można dwom Panom służyć! Letnia woda jest nijaka — latem nie daje ukojenia, zimą nie ogrzewa, jest mdła, niesmaczna, nie nadaje się do niczego i można ją tyl­ko wypluć. Obietnica dla ludzi let­nich jest bardzo surowa (Ap 3,15- 16). Bóg woli nawet, żebyśmy byli zimni niż letni, bo wtedy może zaist­nieć szansa, że Odczujemy chłód Bożego sprzeciwu i zapragniemy Jego łaski. A kiedy zacznie nam na Nim zależeć, to uniżymy się bez względu na koszt. Wtedy doświadczymy Jego łaski, wtedy będzie nas mógł uży­wać jako swoich naczyń, wtedy zwró­cimy uwagę świata na Pana Kościo­ła, a nie na Kościół Pana, wtedy przyniesiemy Mu chwałę i uwielbie­nie, wtedy zaniesiemy ewangelię wieczną po całej ziemi i wtedy… Jezus Chrystus przyjdzie!

Adrianna Nowak

Głos Adwentu 9-10/2013

http://pierzchalski.ecclesia.org.pl.

[W artykule wykorzystano książkę Pokorni odziedziczą ziemię B. Olechnowicza oraz http://pierzchalski.ecclesia.org.pl].

Prorocy i apostołowie, starotestamentowy lud Boży oraz pierwotny Kościół chrześcijański

żyli w przeświadczeniu, iż Bóg nie milczy.

Wszystkie księgi Biblii tchną głębokim przekonaniem: Bógmówi, człowiek słucha.

 

Czy całPismo święte jest słoweBożym?

 

Od czasów oświecenia powyższe stwierdzenie było kwestionowane nawet przez teologów. Metodami opracowanymi przez historyków tamtej epoki w celu wydobycia prawdy ze źródeł historycznych posługiwano się także w stosunku do Pisma Świętego. Odtąd żadne pokolenie nie uniknęło sporów dotyczących Pisma Świętego. Ściśle mówiąc, nie chodzi nawet o Biblię, tylko o właściwe zrozumienie, czym ona jest. l tak na przykład w wieku dziewiętnastym teolodzy liberalni wystąpili z twierdzeniem, iż Biblia zawiera słowa Boga, lecz nie jest słowem Bożym. Niektóre jej części  zdradzają boski autorytet, inne natomiast ukazują omylność ludzką, nieaktualną z punktu widzenia nauki i historii. Teolodzy nowszej generacji są innego zdania. Uczą, że Biblia staje się słowem Bożym w określonych okolicznościach. Sama w sobie nie jest objawieniem Boga, lecz On objawia się nam przez Biblię pod- czas osobistego spotkania z człowiekiem. Pomimo jej niedociągnięć człowiek obcujący w wierze z Bogiem może rozpoznać w niej Jego głos.

Sprawa wygląda inaczej, jeśli Biblii nie uważa się jako tylko pewną książką spośród wielu innych, a naprawdę Bożym słowem dla ludzi. Zauważamy w niej pewne wskazówki, podkreślające jej oryginalność oraz wątki podejmowane w literaturze całego świata. Nie są to jednak żadne dowody w sensie zniewalających zasad, które obowiązują każdego człowieka. Bóg pozostawia nam wolność wyboru także w kwestii odrzucenia Biblii lub przyjęcia jej jako  Jego  słowo.  Wszystkie  znane wskazówki co do oryginalności Biblji są cenne, lecz nie są w stanie przekonać kogoś o boskości Słowa Bożego. Dzieje się to jedynie pod wpływem Ducha Świętego. Pismo Święte stanie się zbawiennym poznaniem Boga dopiero wtedy, gdy pewność  oparta będzie na wewnętrznym świadectwie Ducha Świętego.  Dochodzimy do zrozumienia Słowa Bożego jedynie pod wpływem Ducha Świętego, przez którego słowo to zostało nam przekazane. Tylko z tego względu można powiedzieć, że Pismo Święte jest miarą charakteru oraz probierzem wszelkiego doświadczenia.

Jedyna w swoim rodzaju więź.

Jak Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem i człowiekiem, tak Biblia zawiera pierwiastek ludzki i boski. Biblia została napisana przez ludzi natchnionych, lecz nie jest to Boży sposób  wyrażania myśli.  Jest  to sposób ludzki. Bóg jako pisarz nie jest tu obecny. Pisarze biblijni byli boskimi pisarzami, a nie Jego piórem. Każdy biblijny autor miał swój własny talent i zadanie, własny sposób ujęcia oraz wy­ obraźnię, natomiast Duch  Święty oświecał ich i prowadził, aby mogli przekazać nam w Piśmie Świętym prawdziwe Boże  objawienie. Księga  ta różni się od pozostałych tak jak Jezus Chrystus od innych ludzi.

Na początku  Stary Testament  był jedynym pismem świętym chrześcijan. Apostołowie  nie  mieli  wątpliwości  co do jego znaczenia (patrz II Tym. 3,16). Czytano go jako proroctwo  wskazujące na nadchodzącego Chrystusa, również  uważano   za  pisemne   świadectwo Jego Bożego synostwa. W księgach Nowego Testamentu odzwierciedlone jest przede wszystkim zwiastowanie Chrystusa za czasów nowotestamentowych. Zawierają one najstarsze świadectwa ludzi przebywających najbliżej ,Jezusa. Naturalnie  ich osobiste świadectwo  miało szczególne znaczenie dla głoszenia Chrystusa.

Spory chrześcijańskiego Kościoła ze zwolennikami fałszywych  nauk, na przykład gnozy, były zewnętrznym powodem wyboru i zebrania ksiąg nowotestamentowych. Chodziło  między  innymi o autentyczność świadectw  apostołów. Ich pisma oraz listy służyły jako broń przeciwko błędnym naukom. Spośród nich wybrano te, których duchowa moc została  juz sprawdzona w nabożeństwach. Najwyraźniej kanon nowotestamentowy powstal nie w wyniku kościelnej decyzji,  lecz zgodnie  z potrzebami  ukierunkowanymi przez  Ducha Świętego.

Żyć Słowem Bożym.

Biblia jest niewątpliwie jedynym źródłem i kamieniem probierczym wszelkiej   nauki  chrześcijańskiej. Nie wystarczyłoby jednak używać jej wyłącznie jako instancji odwoławczej przeciwko fałszywym doktrynom. Jako żywe słowo skonfrontuje ona każdego z ewangelią o Jezusie Chrystusie, swobodnie mówi o grzechu i obiecuje życie wieczne. Czytana, głoszona i wykładana pragnie  przemówić  do nas,  przekształcić  nasze  życie,  zaszczepić  w nim swoją moc. Warunkiem jest uznanie jej za słowo Boga, za decydujący autorytet. Dlatego Jezus powiedział: „Nie samym  chlebem  żyje  człowiek, ale każdym  słowem, które pochodzi  z ust Bożych”  (Mat. 4,4). Co to znaczy żyć Słowem Bożym? Odpowiedź może być różna, w zależności od wieku, stanu czy zadania. Konieczne  wydają mi się trzy warunki:

l. Pozwól  najpierw, aby Słowo Boże przemówiło do  ciebie.

Podobieństwo  o czworakiej  roli kończy  Jezus zdaniem: „Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha” (Łuk. 8,8). Wielu z nas codziennie czyta fragment Pisma Świętego. Co tydzień słuchamy Słowa Bożego. Jak dalece wpływa ono na nasze życie? Słowo Boże nie pragnie wskazać nam zgubiony świat, lecz przekonać nas, że to my jesteśmy zgubieni bez Chrystusa.  „Bo cóż pomoże  człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci lub szkodę poniesie?”  (Łuk. 9,25). Często rozmawiamy na temat zła w świecie, ale gdy chodzi o zło w naszych sercach łudzimy  się,  że  nie  jest  aż  tak  źle.  Pod koniec dwudziestego wieku, aby żyć Słowem Bożym, trzeba się codziennie modlić,  aby  Pan  dopomógł  nam,  by Jego słowo przemówiło do nas, byśmy mogli zobaczyć swój grzech odzwierciedlony w nim i ukorzyli

II Staraj  się za pośrednictwem Słowa Bożego coraz lepiej poznać Jezusa.

„Kto bowiem  przystępuje  do Boga, musi uwierzyć” (Hebr. 11,6). Droga do Niego wiedzie tylko przez Chrystusa. Dzięki Niemu i Jego dziełu zbawienia czytamy  Biblię,  Decydującej roli nie odgrywa przy tym zaspokojenie naszego pragnienia wiedzy, lecz wzmocnienie wiary  w Jezusa.  Za pomocą ewangelii możemy poznawać Go coraz  lepiej.  lm  więcej  – czytając  i rozmyślając – koncentrujemy się na Zbawicielu  w poszukiwaniu osobistej więzi z Nim, mocniej będzie się to odbijało  na naszym  życiu. Nic jednak nie będzie wywierało tak trvvalego wpływu, jak nieustanne pamiętanie o Jego ofierze i śmierci za nas.

Podczas zmagań w ogrodzie Getsemane, gdy chodziło o gotowość poddania swej woli Ojcu i poświęcenie dla nas, Jezus wzdragał się na myśl, że musi się oddać w ręce pełnych  nienawiści ludzi, ale wiedział,  iż nasze zbawienie zależy od Jego ofiary na Golgocie. Na krzyżu  trzymały  Go nie gwoź­

dzie,  lecz  milość  do  ludzi.  „Bóg  zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy  jeszcze grzesznikami, Chrystus  za nas umarł”  (Rzym, 5,8).

III. Trzymaj się  mocno obietnic Słowa Bożego.

Największe niebezpieczeństwo w naszym chrześcijań­ skim  życiu  grozi  nam  nie  ze  strony fałszywych nauk  czy lecz  w wyniku stracenia z oczu rzeczy istotnych, dlatego Bóg dał nam obietnice w Biblii, których możemy  się trzymać jak kotwicy   na  wzburzonym  morzu.   Są sytuacje, kiedy już nie wiemy, o co należy się modlić lub nie jesteśmy w stanie skupić się wewnętrznie. Wtedy obietnice, perły Słowa Bożego, mogą być jak kotwica,                nas mocno z Jezusem Chrystusem. Nad tymi mi nie wystarczy się tylko zastanawiać, niektóre  warto  zapamiętać.   W sytuacjach, gdy  ziemia  pozornie  chwieje się  pod  nogami,   a  wątpliwości nas dręczą,  będą  one  podobne  do  muru dającego   schronienie. Zapamiętujcie drogocenne słowa Chrystusa.  Są one cenniejsze  od złota l srebra.  Musimy się  liczyć  z tym,  że  kiedyś  możemy

znaleźć  się  w sutyacji gdy czytanie Biblii nie będzie możliwe. Lecz jeśli mamy w pamięci Jego                udzielona  nam  zostanie  w potrzebie moc, będąca do naszej dyspozycji w Słowie Bożym.  Ona uzdolni  nas,  byśmy  wytrwali do końca.

Znaki Czasu 5/1998

Marek Kostrzewski

W starożytności niemal wszystkie kultury obchodziły Święto Zmarłych na początku listopada. Czy w ten sposób pierwsi ludzie upamiętniali globalny kataklizm, który pogrzebał ich świat w czasach Noego? Skąd się wzięła okultystyczna symbolika święta Halloween? Czy powinniśmy pozwalać dzieciom przebierać się za czarownice, duchy i kościotrupy? Czy może z tego wyniknąć dla nich jakaś szkoda?

Prawdziwa geneza Święta Zmarłych

Starożytni Egipcjanie, Fenicjanie, Asyryjczycy, Żydzi, Persowie, a także mieszkańcy dawnych Indii, Europy, Meksyku i Peru obchodzili na początku listopada Dzień Śmierci połączony z Nowym Rokiem. Frederick Filby, badacz dawnych tradycji, napisał: „Stary świat zginął w listopadzie, a w rok potem w tym samym miesiącu zaczęła się nowa era. Oba te wydarzenia zakorzeniły się w pamięci ludzkości. Odtąd listopad kojarzy się ludziom na całym świecie z Dniem Zmarłych, a w wielu starożytnych kalendarzach także z Nowym Rokiem, choć ta data nie ma uzasadnienia w przesileniu słonecznym, zrównaniu dnia z nocą, czy w innym astronomicznym zjawisku” [i].

Według biblijnej chronologii, potop zaczął się 17. dnia drugiego miesiąca (Rdz 7:11). Miesiąc ten nazywano Marheszwan, albo Bul (1Krl 6:38)[ii]. Drugi miesiąc zaczynał się w połowie października, a zatem 17. dzień tego miesiąca wypadał na początku listopada (Wj 34:22; 23:16)[iii]. Wydaje się, że Święto Zmarłych jest pamiątką rozpoczęcia potopu, a Nowy Rok jego zakończenia, gdyż w rok po potopie ludzie wyszli z Arki, aby rozpocząć życie od nowa na ziemi. W starożytności te święta obchodzono jedno po drugim na przełomie października i listopada.

Halloween, święto demonów?

Z czasem historia potopu uległa zapomnieniu, ale dzień pamięci po wszystkich zmarłych był nadal obchodzony, z tym, że w krajach anglosaskich poprzedzało go okultystyczne święto Halloween (All Hallows Eve), czyli wigilia Wszystkich Świętych (ang. All saints day).

Dawni Celtowie w Wielkiej Brytanii czcili w tym dniu Samhaina, demonicznego „pana śmierci”. Wierzyli, że tego dnia dusze zmarłych wracają do świata żywych. Pismo Święte nie potwierdza tego zabobonu. Czytamy w nim, że zmarli nie wracają do żywych: „Jak obłok się rozchodzi i znika, tak nie wraca ten, kto zstąpił do krainy umarłych. Nigdy już nie wróci do swego domu, a miejsce jego zamieszkania nie wie już nic o nim” (Hi 7:9-10). Biblia ostrzega, że demony potrafią przybrać postać zmarłych, zwodząc w ten sposób ludzi (2Kor 11:14).

W czasie Święta Zmarłych demony domagały się od ludzi ofiar, zwykle w postaci jedzenia i napoju alkoholowego. Ofiary te były formą oddawania im czci. Jeśli ludzie ich nie składali, demony czyniły im szkodę. Z tego wzięło się powiedzenie „Trick or Treat”. Z tymi słowami dzieci w USA, które pukają w Halloween do drzwi sąsiadów, jakby ostrzegając, że albo dostaną poczęstunek w postaci słodyczy, albo zrobią złego psikusa.

Okultystyczne symbole i praktyki

Halloween przywędrowało do Ameryki za pośrednictwem irlandzkich imigrantów w XIX wieku. Jego okultystyczny charakter wynika z celtyckich korzeni tego święta. Wśród Celtów był to dzień składania duchom ofiar i kontaktowania się z demonami. Do dziś jest ono jednym z najważniejszych świąt w kalendarzu czarownic i satanistów.

Czarownice czczą naturę, zamiast Stwórcy, kontaktując się ze złymi duchami za pośrednictwem talizmanów, zaklęć i narkotyków. Dlatego stosują w rytuałach symbole podkreślające kult natury i szatana. Na przykład miotła czarownicy symbolizuje męski organ seksualny. Czarownica siedząca czy latająca na miotle miała sprawić, że łany zboża wstają i wzrastają, dając większy plon. W ten sposób dedykowały szatanowi panowanie nad terenem, który zamieszkiwały. W zamian czarownice otrzymywały od diabła nadprzyrodzoną moc, z której korzystały między innymi przy pomocy zaklęć i uroków. Kult szatana, jakiemu się oddawały był w sprzeczności z przykazaniem Bożym, które nakazuje oddawać ją wyłącznie Bogu: „Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie!” (Wj 20:3) .

Bóg zakazuje nam praktyk okultystycznych, ponieważ kryją się za nimi demony: „Niech nie znajdzie się u ciebie taki, który przeprowadza swego syna czy swoją córkę przez ogień, ani wróżbita, ani wieszczbiarz, ani guślarz, ani czarodziej, ani zaklinacz, ani wywoływacz duchów, ani znachor, ani wzywający zmarłych; gdyż obrzydliwością dla Pana jest każdy, kto to czyni (Pwt 18:10-12).

Czarownice służyły demonom, dlatego dzieciom Boży nie przynosi chluby przebieranie się za wróżki, wiedźmy, duchy czy kościotrupy. Szkielet był symbolem boga zmarłych, czczonego przez czarownice i satanistów jako “rogaty bóg”, czyli szatan. Z kolei czaszki używano w wielu kulturach jako medium do nawiązania kontaktu z duchami.

Zabawy w Halloween oscylują wokół okultystycznych praktyk, takich jak wróżenie, których Słowo Boże zakazuje (Pwt 18:10). W Halloween wróży się zwykle przy pomocy lanego wosku, fusów z kawy czy ze skórek jabłka. Wierzono na przykład, że niezamężna dziewczyna ujrzy w tym dniu zarys twarzy swojego przyszłego męża, jeśli w ciemnym pokoju spojrzy w lustro. Natomiast, jeżeli zobaczy tam trupią czaszkę, to znaczy, że umrze przed datą ślubu. Nieraz taka klątwa kładła się cieniem na osobie przeświadczonej o swej rychłej śmierci, stając się samowypełniającym proroctwem.

Czy chrześcijańskie dzieci powinny obchodzić Halloween?

Poganie składali w Halloween ofiary duchom, aby nie doznać od nich szkody, a w swoich domach zapalali dużo świateł, aby rozproszyć ciemności i ostać się przed demonami, które wolą ciemność od jasności. My nie musimy robić takich rzeczy, ponieważ naszym Panem jest Jezus Chrystus, który powiedział: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8:12). W Jego obecności nie ma lęku przed demonami, Jezus obiecał, że zawsze będzie z nami: „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28:20).

Czy jako chrześcijanie powinniśmy pozwalać naszym dzieciom przebierać się za czarownice, duchy i kościotrupy lub godzić się na ich udział we wróżbach towarzyszących zabawom w Halloween? Dla dzieci jest to okazja, aby przebrać się w niecodzienne stroje, nazbierać słodyczy i zabawić z rówieśnikami. Natomiast dla królestwa ciemności jest to promocja. Czy powinniśmy promować cokolwiek, co ma związek z królestwem ciemności? Słowo Boże tego nie zaleca. Apostoł Paweł napisał: „Od wszelkiego rodzaju zła z dala się trzymajcie” (1Tes 5:22).

Strzeżmy swoje dzieci przed udziałem w okultystycznych praktykach i grach, ponieważ demony nawet zabawę traktują jako formę zaproszenia dla siebie[v]. A jeśli naszym dzieciom ma być żal zabawy, jaką mają w tym czasie ich rówieśnicy, to kupmy im słodycze i zorganizujmy dla nich jakieś przyjemne zajęcia w domu, ale bez okultystycznych konotacji.

Czy możemy wykorzystać Święto Zmarłych ku dobremu? Tak, bo możemy opowiedzieć naszym znajomym o sądzie Bożym, który zaskoczył ludzkość za dni Noego, kiedy to ostała się tylko jedna rodzina, gdyż była wierna Słowu Bożemu. Podobny sąd przyjdzie na ten świat przy powtórnym przyjściu Chrystusa, kiedy znów tylko garstka okaże się wierna przykazaniom Bożym (Ap 12:17; 14:12). Jezus powiedział: „A jak było za dni Noego, tak będzie i za dni Syna Człowieczego” (Łk 17:26). Czy jesteś gotowy na Jego powtórne przyjście?

T

Alfred J. Palla

[i] Frederick A. Filby, The Flood Reconsidered, s. 106.
[ii] Józef Flawiusz, Dawne dzieje Izraela, 1, 3:3.
[iii] A. Dillmann, Genesis, tłum. W. B. Stevenson, s. 253; S. R. Driver, The Book of Genesis, s. 90; Franz Deilitzsch, Neuer Commentar über die Genesis, s. 175-176.
[iv] Jonatan Dunkel, Apokalipsa, s. 126.

„A ja ci powiadam, że ty jesteś Piotr, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go”1.

Przynajmniej od czasów papieża Leona I (V wiek n.e.) tekst ten był używany przez rzymskich katolików na poparcie twierdzenia, że Chrystus uczynił Piotra głową Kościoła, Piotr był pierwszym biskupem Rzymu, a papież jako jego następca jest przez Boga wyznaczonym przywódcą Kościoła chrześcijańskiego. Jeśli Jezus nie powiedział Piotrowi, że Kościół chrześcijański będzie zbudowany na nim, to co właściwie powiedział?

Historyczny kontekst

Jezus wypowiedział tę zapowiedź wobec Piotra, kiedy wraz ze swoimi uczniami przebywali w regionie Cezarei Filipowej. Pan zapytał wtedy uczniów, za kogo uważają Go ludzie. Odpowiedzieli, że ludzie mają Go za Jana Chrzciciela, Eliasza, Jeremiasza lub innego z proroków. Wtedy Jezus zadał im bezpośrednie pytanie: „A wy za kogo mnie uważacie?”2. Piotr odpowiedział równie bezpośrednio: „Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego”3. Jezus pobłogosławił Piotra za tę odpowiedź, zapewniając, że udzielił jej dzięki temu, iż prawda ta została mu objawiona przez niebiańskiego Ojca. Następnie Jezus wypowiedział słowa zapisane w studiowanym przez nas wersecie.

Gra słów

Aby zrozumieć ten werset, musimy zauważyć, że zawiera on grę słów, swoistą zagadkę słowną, a także nawiązuje do słów wypowiedzianych wcześniej. Najpierw rozważmy zagadkę. Imię Piotr to greckie słowo petros. Jednak w wersecie tym występuje jeszcze podobne greckie słowo — petra, które oznacza skałę4. Zatem gra słów jest następująca: „Ty jesteś Piotr (petros), a na tej skale (petra) zbuduję mój Kościół”. Ale czym jest petra, na której Jezus zbudował Kościół?

Znaczenie słowa „petra”

Słowo petra jest użyte piętnaście razy w Nowym Testamencie. Wielce pouczające jest to, jak Jezus i pisarze Nowego Testamentu używali tego słowa. Petra oznacza skałę dostatecznie mocną, by nawet podczas burzy utrzymała dom zbudowany na niej5. Słowo to zostało użyte w sprawozdaniu trzęsienia ziemi i pękania skał w chwili śmierci Jezusa6 oraz w opisie grobowca, w którym Pan spoczywał przez trzy dni7. Nazwano nim także skalisty grunt, na którym nie było dość gleby, by ziarna mogły wydać plon8. Jest to także słowo, którego użyto w wyrażeniu „skała potknięcia”, o którą mieli się potknąć Izraelici nieprzyjmujący Jezusa jako Mesjasza9. Tym słowem nazwana też została skała, z której Izraelici pili na pustyni10, jak również fundament Kościoła11. Słowo to jest użyte paralelnie z „górami” i odnosi się do miejsca, w którym bezbożni będą usiłowali się schować podczas powtórnego przyjścia Chrystusa, prosząc, by skały upadły na nich i zakryły ich przed gniewem Branka12.

Kilka cech słowa petra jawi się jako oczywiste na podstawie tego krótkiego przeglądu jego użycia w Nowym Testamencie. W dosłownym znaczeniu petra z reguły odnosi się do dużych i stabilnych bloków skalnych, które są w stanie utrzymać znaczny ciężar albo stanowią część góry (jak w przypadku grobowca Pańskiego, pękających skał czy gór i skał w Księdze Apokalipsy).

Jednak sporo przypadków użycia słowa petra ma znaczenie symboliczne. W tych przypadkach słowo to oznacza coś innego. W przypowieści o glebie Jezus użył różnych rodzajów gruntu jako symboli różnych rodzajów ludzi i ich postaw wobec ewangelii13. Inne symboliczne zastosowania tego słowa obejmują między innymi dom zbudowany na skale14, skałę potknięcia, kamień węgielny15 i duchową skałę, z której Izraelici pili na pustyni16. Wszystkie one są odnoszone do Chrystusa przez autorów Nowego Testamentu.

Symboliczne użycie słowa „petra”

Ewangelia Mateusza 16,18 to przypadek, w którym Jezus używa słowa petra w znaczeniu symbolicznym, gdyż jest dość jasne, że nie mówi o dużej skalnej podstawie, na której zamierza zbudować jakąś fizyczną strukturę kościelną. Pytanie brzmi: co oznacza wspomniany symbol? Zastosowana tu gra słów i nawiązania do poprzedniej wypowiedzi pomagają nam zinterpretować znaczenie tego słowa. Petros i petra to formy męska i żeńska tego samego słowa. Choć Jezus przypuszczalnie wypowiadał te słowa w języku aramejskim, a słowo to w obu przypadkach byłoby to samo — kefa, Mateusz podkreśla różnicę w języku greckim, by jednoznacznie wyjaśnić, co Jezus miał na myśli. Odpowiadając Piotrowi, Jezus powiedział: „Ty jesteś Piotrem (petros), a na tej Skale (petra) zbuduję mój Kościół”. Czy miał On na myśli to, że Piotr jest skałą, na której zbudowany będzie Kościół? Takie znaczenie tego zdania jest wysoce nieprawdopodobne z dwóch powodów. Po pierwsze, Piotr został pokonany przez szatana niemal natychmiast po swoim wyznaniu, o czym czytamy już w wersie 16.(17), a następnie gdy trzykrotnie wyparł się Jezusa podczas Jego procesu18. Gdyby to Piotr miał być petra, to słowa Jezusa o jego niezłomności należałoby uznać za daleko przesadzone. Jezus musiał więc na nowo powołać Piotra i powierzyć mu służbę w Kościele19. Po drugie, fakt, że to nie Piotr jest skałą, znajduje oparcie w trzech innych zastosowaniach słowa petra w Nowym Testamencie, za każdym razem odnoszących się do Chrystusa, jak zauważyliśmy wcześniej. Ciekawe, że także sam Piotr, używając symbolu skały (petra), wiąże ten symbol z Jezusem, a nie ze sobą20.

Ponadto należy zauważyć, że w Starym Testamencie słowo „skała” jest często metaforycznie używane w odniesieniu do Boga: „Skałę, która cię zrodziła, zaniedbałeś, zapomniałeś Boga, który cię w boleściach na świat wydał”21. „Pan żyje, błogosławiona jest opoka moja, wywyższony niech będzie Bóg, skała zbawienia mojego!”22. „Pan skałą i twierdzą moją, i wybawieniem moim, Bóg mój opoką moją, na której polegam”23. „Boś Ty skałą moją i twierdzą moją”24.

Podsumowanie

Gdyby Kościół chrześcijański był zbudowany na którymś z uczniów albo jedynie na ludzkim wyznaniu wiary, bylibyśmy skazani na Kościół, którego fundament jest obarczony wszystkimi trudnościami i nieścisłościami wynikającymi z ludzkiej natury nacechowanej zawodnością, grzesznością i słabością. Wizja i przeznaczenie Kościoła sięgałyby wówczas jedynie do poziomu ludzkiej wyobraźni. Jednak w rzeczywistości jest inaczej. Kościół jest bowiem zbudowany na Jezusie Chrystusie. Jego łaska i przebaczenie wyrażone w Jego ofierze na krzyżu są podstawą istnienia Kościoła. Kapłaństwo Jezusa jest zapewnieniem statusu Kościoła przed Bogiem, a obietnica powtórnego przyjścia Jezusa jest wizją przeznaczenia Kościoła.

Tom Shepherd Znaki Czasu 08-2016

1 Mt 16,18. 2 Mt 16,15. 3 Mt 16,16. 4 Zob. F.W. Danker, A Greek-English Lexicon of the New Testament and Other Early Christian Literature, wyd. III, Chicago 2000, hasło: petra5 Zob. Mt 7,24, 25; Łk 6,48. 6 Zob. Mt 27,51. 7 Zob. Mt 27,60; Mk 15,46. 8 Zob. Łk 8,6.13. 9 Zob. Rz 9,33; 1 P 2,8. 10 Zob. 1 Kor 10,4. 11 Zob. 1 P 2,7. 12Zob. Ap 6,15-16. 13 Zob. Łk 8,4-8. 14 Zob. Mt 7,24-27; Łk 6,47-49. 15 Zob. Rz 9,33, 1 P 2,7-8. 16 Zob. 1 Kor 10,4. 17 Zob. Mt 16,23. 18 Zob. Mt 27,69-75. 19 Zob. J 21. 20Zob. 1 P 2,7-8. 21 Pwt 32,18. 22 2 Sm 22,47. 23 Ps 18,3. 24 Ps 31,4.

[Artykuł jest rozdziałem książki pt. Interpretując Pismo Święte. Biblia w pytaniach i odpowiedziach, red. Gerhard Pfandl, Wydawnictwo „Znaki Czasu”, Warszawa 2015. Książka do nabycia w: www.sklep.znakiczasu.pl. W książce rozdział ten został zatytułowany: „Czy Piotr jest skałą, na której Jezus zbudował Kościół?”].

Nasze pierwsze modlitwy zwykle koncentrują się wokół naszych własnych problemów. Z czasem pojawiają się również modlitwy o kogoś — wstawiennicze.

Trzy różne historie — Raneli, Johna i Klebera — łączy jedno: wiara ich bohaterów w skuteczność modlitwy. Wiara, na której się nie zawiedli.

Przemiana pijaka

Ta historia zaczęła się kilka lat temu. Z grupą moich przyjaciółek postanowiłyśmy wspólnie się modlić. Spotykałyśmy się o 6.30 i modliłyśmy się o nasze rodziny. Nie wiedziałyśmy, czy coś się stanie, czy nasze modlitwy przyniosą rezultaty, ale w sercu odczuwałyśmy gorącą potrzebę modlitwy o naszych rodziców i krewnych. Ja sama mam korzenie hinduskie i filipińskie, a jeden z moich wujków z rodziny filipińskiej był przesiadującym na ulicach pijaczkiem. Wszyscy o tym wiedzieli. Przy każdej okazji — na wszystkich przyjęciach noworocznych, świątecznych czy urodzinowych — przesiadywał gdzieś w kącie i pił alkohol lub ćmił papierosy. Na jednym z przyjęć pływał w basenie, gdy wszyscy inni świętowali czyjeś urodziny.

Kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że został zaproszony do kościoła przez swoją córkę, która także za niego się modliła. Postanowił tam pójść. Nie wiem, jak to się stało. To był cud. Teraz już nie jest pijakiem. Jest trzeźwy i uczęszcza do kościoła. Wszyscy się temu bardzo dziwią i zachodzą w głowę, jak to się stało. Co mu się stało? Patrząc na niego, dochodzą do wniosku, że jeśli Bóg mógł dokonać czegoś takiego dla niego, to może dokonać podobnych rzeczy dla każdego. To doświadczenie poruszyło również mnie, bo na własne oczy ujrzałam odpowiedź na modlitwę, którą zanosiłam przez kilka lat. Wiem, że mogę wszystko w Tym, który odpowiedział na modlitwę o moją rodzinę.

Mam na imię Ranela i moja modlitwa została wysłuchana.

Dotknięcie nietykalnego

Pracowaliśmy w bardzo stresujących warunkach. Mój bezpośredni przełożony był prawnukiem założyciela naszej organizacji. Z tego względu był człowiekiem wpływowym i praktycznie nietykalnym. Robił, co chciał i kiedy chciał. Nikt nie zadawał sobie trudu, żeby go rozliczać lub dyscyplinować. Taki układ nie stanowił problemu do czasu, gdy mój szef uzależnił się od kokainy. Jego zachowanie zmieniło się diametralnie. Wcześniej był zabawny i miło się z nim współpracowało. Bardzo go szanowałem. Jednak jego uzależnienie spowodowało, że zupełnie nie można było na nim polegać. Zachowywał się nieracjonalnie. Stał się złośliwy i nieprzewidywalny. Jego zachowanie było tak nieobliczalne, że wielu bardzo dobrych, oddanych pracowników, związanych z firmą od wielu lat, postanowiło odejść. Kilka osób jeszcze zostało, ale morale było bardzo niskie. Towarzyszyło nam poczucie beznadziejności. Co można zrobić w takiej sytuacji? Wysoki poziom stresu, z którym zmagaliśmy się każdego dnia, przenosił się do naszych domów. Rozmawialiśmy o tej sytuacji z naszymi rodzinami. Pewnego dnia moja matka przysłuchiwała się tym rozmowom i w końcu powiedziała: „John, w Biblii jest tekst, który mówi, że serce króla jest w ręku Pana1”. Dodała też, że w Biblii jest wiele przykładów tego, jak Bóg zmieniał sytuację, poddając dyscyplinie władcę, którego zachowanie nie budziło żadnego szacunku u poddanych. Bóg to zmienił.

Powiedziałem: „No tak, to prawda”. Intelektualnie zgadzałem się z tym, co powiedziała mama, ale głęboko w sercu uważałem, że nasza sytuacja jest beznadziejna.

Mama kontynuowała: „Od dziś będę się modlić, aby Bóg dał ci odwagę, żebyś coś zrobił w tej sytuacji”. Pomyślałem: A co ja mogę?! Przecież siedzę na samym dole drabiny. Mimo to postanowiłem, że też się będę modlił — przyłączyłem się do jej modlitw. Mama wróciła do swojego domu. Któregoś dnia powiedziała mi: „Wierzę, że Bóg chce, abyś porozmawiał z prezesem” (czyli z szefem tego człowieka). Ciężka sprawa…

Pomyślałem wtedy tak, jak powiedział do Jezusa ojciec chorego chłopca: Panie, „wierzę, pomóż niedowiarstwu memu”2. Znów się modliłem i postanowiłem, że tak uczynię. Wierzyłem, że Bóg na pewno coś z tym zrobi. Nie wiedziałem tylko co. Zadzwoniłem do prezesa naszej firmy. Powiedziałem mu, że powinniśmy porozmawiać o pilnej kwestii, która ma ogromny wpływ na działanie całej organizacji. Zaproponował rozmowę telefoniczną po świętach, ale ja nalegałem, że powinniśmy spotkać się od razu. I spotkaliśmy się! W Wigilię. Opowiedziałem mu, co się działo w naszej firmie. Powiedziałem, że trzeba coś z tym zrobić. Firma na tym cierpi. Odchodzą wartościowi pracownicy.

Prezes słuchał bardzo uważnie. Gdy skończyłem, powiedział, że rozumie, przez co przechodzimy, i przeprosił, że musieliśmy znosić taką sytuację przez ostatni rok. Zaznaczył, że przeprosi cały zespół, ale najpierw chciał od razu zająć się najpilniejszym problemem. W Wigilię, o siódmej wieczorem, pojechał do mojego dyrektora i przekonał go, że powinien udać się na leczenie odwykowe. W Wigilię zabrał go z domu i zawiózł do ośrodka.

Mówiąc przenośnie, w kraju nagle zapanował pokój. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Nikt nie wierzył, że może się stać coś takiego. Wiem, że nigdy by się to nie zdarzyło, gdybym się nie modlił.

Mam na imię John. Moja modlitwa została wysłuchana.

Recepta na rozwój

W moim życiu i w mojej służbie modlitwa jest czymś szczególnym. Pamiętam bardzo wyraźny dowód jej działania sprzed około piętnastu lat. To właśnie podczas modlitwy odczułem… usłyszałem… jak Pan powiedział mi, że powinienem zrobić coś szczególnego. Właśnie wtedy wyjeżdżałem do Stanów Zjednoczonych — to było na początku moich studiów — ale Pan powiedział mi, że muszę tu wrócić i zacząć coś szczególnego… coś innego… aby w jakiś sposób dotrzeć do ludzi, którzy nie mieli okazji usłyszeć tego wspaniałego przesłania, w które (my) wierzymy.

Po kilku latach razem z żoną wróciliśmy do Brazylii, do Sao Paulo. Pamiętam dzień naszego przyjazdu. Powiedziałem do żony: „Podejdź tu i spójrz”. Otworzyłem okno w pokoju hotelowym, gdzie się zatrzymaliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, od czego zacząć. Potrzebowaliśmy rozmowy z Bogiem. Modliliśmy się i Pan posłał do nas odpowiednich ludzi. Spotkaliśmy członków Kościoła, którzy dzielili z nami marzenia, którzy mieli tę samą wizję, którzy mieli to samo gorące pragnienie ratowania zgubionych ludzi. W tym czasie było tam tylko szesnastu wyznawców. Rozpoczęliśmy zakładanie kościoła. Przez sześć miesięcy spotykaliśmy się w każdy weekend. Modliliśmy się, aby usłyszeć, co Pan do nas mówi. Modlitwa była dla nas bardzo ważna.

Tak rozpoczęliśmy. To były dla nas cudowne chwile. Przez ostatnich sześć lat Pan błogosławił nam ponad nasze spodziewania. Nasz kościół wciąż się rozwija. W każdą sobotę na nabożeństwa przychodzi od 850 do 900 osób. Przychodzi wielu ludzi poszukujących sensu życia. Dzięki tej misji życie wielu z nich zostało przekształcone.

Kilka lat temu podeszła do mnie pewna osoba i powiedziała: „Pastorze, musimy zrobić coś jeszcze bardziej wyjątkowego w sferze naszych modlitw”. Wyszła z inicjatywą stworzenia arki modlitewnej. W każdy weekend zgromadzeni mogą umieszczać w tej arce swoje intencje. Każdego tygodnia mamy również losowanie — jedna rodzina lub jeden wyznawca zabiera ją na cały tydzień do domu. W tygodniu ta rodzina (wyznawca) modli się o wszystkie intencje, a cały zbór modli się o tę rodzinę lub osobę. Przez ostatnie lata jesteśmy świadkami tego, z jak wielką mocą Bóg dotyka się naszego życia, jak nam błogosławi — rodzinom i poszczególnym wyznawcom. To jest niesamowite! Dzielimy się swoimi doświadczeniami z czasu spędzonego z Bogiem.

Mam na imię Kleber. Nasze modlitwy zostały wysłuchane.

Oprac. A.S. Znaki Czasu 08-2016

1 Prz 21,1. 2 Mk 9,24.

[Opracowano na podstawie: answeed.tv/hopechannel.pl w tłum. Piotra Lazara / glosnadziei.pl. Tytuł, śródtytuły i wstęp pochodzą od redakcji ZC].

Nauka o zwierzchnictwie Piotra nad całym Kościołem i dziedziczeniu tej władzy przez biskupów Rzymu to dwa podstawowe dogmaty Kościoła powszechnego. Czy nauka o tzw. sukcesji apostolskiej ma poparcie w Piśmie Świętym?

Kwestię rzekomego przywództwa apostoła Piotra nad Kościołem chrześcijańskim, rozumienia opoki w Piśmie Świętym i odpowiedzi Chrystusa na mesjańskie wyznanie Piotra omawiamy w odrębnym artykule pt. Opoka Kościoła. W poniższym tekście pragniemy odnieść się do nauki o sukcesji apostolskiej i odwołać się do historii.

Dogmatyce katolickiej ks. W. Kalinowskiego czytamy: „Św. Piotr po kilku latach działalności w Jerozolimie i Antiochii przeniósł swą stolicę do Rzymu, skutkiem czego następcą św. Piotra i głową całego Kościoła jest prawowity biskup rzymski”. Nie potwierdza jednak tego Biblia, bo z Księgi Dziejów Apostolskich wynika, że biskupem Jerozolimy był nie Piotr, lecz Jakub. Do tego wspomniane w 15. rozdziale tej księgi jego przewodnictwo było honorowe, bo rolę zwierzchnika sprawowało grono apostolskie. Skoro Piotr nie był zwierzchnikiem Kościoła, swej władzy nie mógł nikomu przekazać. Ponadto jak wiemy z historii, o stanowisku biskupa Rzymu nie zawsze decydował prawowity wybór, lecz często intrygi, przekupstwo, a nawet zbrodnie. Z tezą przewodniej roli Piotra nie daje się też pogodzić postawa apostoła Pawła, który publicznie przeciwstawił się Piotrowi, a nawet go skarcił za obłudną postawę, co zostało wspomniane w Liście do Galacjan. To, co zrobił Paweł, wskazuje na równość wszystkich apostołów i mocno kontrastuje z obyczajami panującymi w Kościele powszechnym — przed papieżem biskupi dziś klękają, a jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej całowali go w trzewik. Wśród licznych tytułów, które przyjął papież, są: namiestnik Jezusa Chrystusa, następca Księcia Apostołów, patriarcha Zachodu, suwerenny władca Państwa Watykańskiego.

Narodziny przywództwa

Pierwsze cztery wieki chrześcijaństwa nie znają pojęcia prymatu rzymskiego biskupa. Zwołany w 325 roku sobór nicejski potwierdził jurysdykcję patriarchalną biskupów Aleksandrii, Antiochii i Rzymu. Ten ostatni został potraktowany wyłącznie jako patriarcha prowincji zachodnich. Soborowi przewodniczył biskup hiszpański Hozjusz, a Sylwester (biskup Rzymu) nie odgrywał żadnej przodującej roli. Jednak z uwagi na to, że rosło znaczenie tej gminy chrześcijańskiej wśród wiernych jako najstarszej i największej na Zachodzie, a do tego otoczonej chwałą męczeńskiej śmierci apostołów Piotra i Pawła, biskupi Rzymu dążyli do uzyskania większych wpływów niż pozostali. Nie bez wpływu pozostał również splendor rzymskich cesarzy. Gdy chrześcijaństwo wyszło z katakumb, stając się religią państwową, dążenia biskupów nie były już niczym hamowane. Synod w Sardyce (343) ustanowił prawo odwoływania się od synodów prowincjonalnych do biskupa rzymskiego. Papież Damazy (366-384) uzyskał wsparcie cesarza Gracjana w wykonywanych wyrokach. W ten sposób stworzona została — nie przez zarządzenie Chrystusa — papieska władza sądownicza biskupa rzymskiego dla zachodniego Kościoła chrześcijańskiego. Po raz pierwszy na jej usługach stanęła władza świecka. Od tej pory biskupi Rzymu zaczęli przemawiać poprzez dekrety, nazywane łagodnie listami pasterskimi. Władzę umocnił papież Innocenty I (402-417), który po raz pierwszy wystąpił jako przywódca polityczny w czasie najazdu Wizygotów. Jego następcy chętnie wracali do tej roli, aż w końcu biskupi Rzymu stali się świeckimi władcami państwa kościelnego.

Narodziny papiestwa

Za twórcę papiestwa uważa się Leona Wielkiego (440-461). Jego pierwszym aktem było wyjednanie u cesarza zarządzenia, na mocy którego wszystkich heretyków pozbawiono praw obywatelskich i wypędzono z państwa. Przychylny mu Walentynian III postanowił w końcu, że „wszystko, co zarządziła lub zarządzi stolica apostolska, ma być uważane za prawo”. Odtąd woli biskupów rzymskich strzegły cesarskie urzędy. I tak zaczęła się historia rządów papieskich skutecznie wspieranych przez świeckie ramię, które z czasem rozszerzono o inkwizycję, stosy i wojny krzyżowe.

Poważną przeszkodą w zdobyciu pełni władzy okazał się biskup Konstantynopola, który na soborze chalcedońskim (451) został zrównany w uprawnieniach z biskupem Rzymu. Spór między biskupami zakończyła — na korzyść patriarchy rzymskiego — interwencja cesarza Justyniana Wielkiego. Od tej pory prawo rzymskie przyznawało biskupowi Rzymu pierwszeństwo wśród wszystkich biskupów Zachodu i Wschodu. W ten właśnie sposób rozstrzygnięto kwestię prymatu, powołując się nie na słowa Jezusa, lecz edykt cesarski. O zwierzchniej władzy biskupa Rzymu można zatem mówić dopiero od VI wieku.

Narodziny potęgi

Stworzeniem podwalin gospodarczej, kościelnej i świeckiej potęgi papiestwa zajął się papież Grzegorz I (590-604). Zarząd nad dobrami kościelnymi powierzył mianowanym przez siebie klerykom i scentralizował administrację kościelną. Dzieło centralizacji kontynuował Grzegorz II, ustanawiając dla swoich legatów przysięgę na wierność papiestwu. Marzenia o stworzeniu własnego państwa ziściły się za pontyfikatu Stefana II (752-757). Dzięki darowiźnie króla frankońskiego Pepina w roku 755 powstaje państwo kościelne. Za Grzegorza VII (1073-1085) poddanymi papieża stają się świeccy władcy. Do historii przeszła udana próba upokorzenia cesarza niemieckiego Henryka IV. Swój program Grzegorz VII ogłosił w Dictatus Papae: „Jedynie jemu [papieżowi] samemu wolno (…) nowe prawa wydawać (…) On sam tylko może używać insygniów cesarskich (…) tylko papieża stopy całować mają książęta. Jego jednego imię ma być wspomniane w modlitwach kościelnych (…) Jemu wolno władcami rozporządzać (…) Przez nikogo nie może on być sądzony”. To Grzegorz VII był pomysłodawcą krucjat przeciw Arabom i Turkom w celu „zjednoczenia całego chrześcijaństwa ze Wschodu i Zachodu pod jednym berłem Następcy św. Piotra w Rzymie, aby była jedna owczarnia i jeden pasterz”. Jak sam przyznaje ks. dr Sz. Włodarski, autor Zarysu dziejów papiestwa, Grzegorzowi VII „Kościół zachodni zawdzięcza odejście biskupów i duchowieństwa od obowiązków kościelno-religijnych i zajęcie się polityką, całe chrześcijaństwo zaś zawdzięcza mu ostateczne rozbicie na dwa obozy, a świat — wyprawy krzyżowe, które przez trzy wieki wstrząsały Europą”.

Narodziny absolutyzmu

Grzegorza VII prześcignął w absolutystycznych dążeniach Innocenty III (1198-1216), który dzięki mistrzowskiej dyplomacji stał się najwyższym monarchą świata szafującym koronami królewskimi według własnego uznania. To on powołał inkwizycję, zlecając m.in. dominikanom zbrodnicze dzieło dokonywane w imię krzyża. Mordercom albigensów cynicznie nakazywał: „Mordujcie i zabijajcie wszystkich — a Bóg rozpozna swoich”. „Święty” trybunał miał stosować piekielne zasady: „W każdej sprawie, gdzie idzie o utrzymanie świętej wiary, godzi się i należy występować (…) przeciw prawom przyrodzonym, krewnym, bratu, ojcu i synowi, ani może się nazywać zbrodnią cokolwiek podjęte jest w obronie wiary katolickiej”. Pod trybunał podpadali nawet niezbyt gorliwi katolicy: „Kto się nie spowiada trzy razy do roku, podejrzany jest o herezję”.

Absolutyzm papieski zaczął kontrolować ludzkie myśli, uczucia i czyny. Papieże tytułują się „Pan Bóg nasz papież”…

Cios papiestwu zadała najpierw reformacja, potem rewolucja francuska. Aktem dramatycznej walki biskupów rzymskich o władzę był sobór watykański (1869-70), w wyniku którego powstał nowy organizm religijny — Kościół Watykański. To na tym soborze ogłoszono dogmat o nieomylności papieża, ustanawiając, jak pisze katolicki historyk papiestwa prof. K. Loeffler, absolutną monarchię i czyniąc papieży absolutnymi zwierzchnikami Kościoła.

Wywodząc się z ambicji rzymskich biskupów, przechodząc stadium zwierzchniej władzy nad Kościołem i fazę świeckich rządów, idea prymatu przybrała w końcu formę papieskiego absolutyzmu, którego filar stanowi dogmat o nieomylności. Nic i nikt nie jest jednak w stanie dowieść, że prymat papieża wywodzi się od św. Piotra i jest wynikiem sukcesji apostolskiej.

K.S. Znaki czasu 08-2016

[Opracowano na podstawie: Jan Grodzicki, Kościół dogmatów i tradycji, Warszawa 2000].

Wiele lat temu zaprosiłeś mnie do siebie. Pamiętam to wyraziste spojrzenie, ten delikatny dotyk, gdy mnie głaskałeś. Byłam twoją muzą. Byłam…

Dotyk twoich palców był naprawdę miły. W twoich objęciach czułam się taka ważna, doceniana, dowartościowana. Wtedy wiedziałam, że wiele dla ciebie znaczę. A może tylko stwarzałeś takie pozory? Nie, to niemożliwe, przecież nie chwaliłbyś się mną przed znajomymi, nie prosiłbyś ich dyskretnie, aby przyjrzeli mi się uważnie. Miałeś takie iskierki w oczach, gdy z podziwem kiwali głowami i zachwalali mnie. Tylko że ich oceny były małostkowe, płytkie, powierzchowne. Nikogo nie interesowało, jaka jestem w środku, co przeze mnie przemawia, co skrywam, a tylko zachwycano się samym wyglądem zewnętrznym. Czułam się wtedy jak jakaś pierwsza lepsza książka na regale, którą przysłowiowy Kowalski sobie kupił, aby zrobić wrażenie na sąsiadach i by dobrze wyglądała obok encyklopedii czy atlasu. O nie, nie tak wyobrażałam sobie nasz związek! Myślałam, że znacznie więcej dla ciebie znaczę!

Przecież było nam razem tak dobrze. Pamiętam czasy, gdy wieczorami zapraszałeś mnie do łóżka

i szczegółowo, systematycznie analizowałeś wszystkie detale. A później zasypiałeś, wtulając we mnie swoją twarz… To było wspaniałe. Wiedziałam, że jestem dla ciebie ważna. Czułam się wyróżniona, leżąc obok ciebie i wiedząc, że pierwsze twoje spojrzenie, gdy przebudzisz się rano, będzie skierowane właśnie na mnie. Albo gdy siadaliśmy wspólnie do stołu, gdy odkładałeś gazetę i nie zwracałeś uwagi na stygnącą kawę, bo zachwyciłeś się czymś nowym, co właśnie we mnie odkryłeś. Gdy miałeś uśmiech na twarzy i z ogromną radością notowałeś w zeszycie, jaka jestem mądra i wszechstronna, aby później pisać artykuły do gazet właśnie na mój temat. Byłam twoją muzą i natchnieniem. Byłam…

Twierdziłeś, że zakochałeś się we mnie, że żyć beze mnie nie możesz. I co? Faktycznie, byłeś zakochany, ale to wcale nie znaczyło, że mnie kochasz. Ja otworzyłam się przed tobą i wszystkim, co miałam, dzieliłam się, będąc wielokrotnie szczerą do bólu. A ty mnie okłamywałeś, wykorzystywałeś tylko wtedy, gdy było to dla ciebie wygodne, torturowałeś i znęcałeś się co jakiś czas, obiecując poprawę. Zawsze ci wybaczałam i ufałam. Zawsze! Nawet wtedy, gdy mną rzucałeś jak starą gazetą po pokoju. Wybaczałam ci. Gdy patrzyłam, jak sprowadzasz do domu kumpli i drwiąc ze mnie, upijasz się tanim winem… Wybaczałam! Gdy do zaspokojenia twoich wewnętrznych potrzeb już nie wyciągałeś ręki w moją stronę, ale dzwoniłeś po prostytutki śmierdzące potem i łatwymi pieniędzmi. Wybaczałam! Już nie szukałeś we mnie pocieszenia, nadziei, prawdy. Nie byłam ci już potrzebna. Pamiętam, jak któregoś dnia — wtedy, gdy twój brat wpadł pod samochód — wróciłeś do mieszkania, usiadłeś w fotelu i po tylu latach zapomnienia wziąłeś mnie i wspólnie usiedliśmy w fotelu. Zacząłeś coś do mnie szeptać. Tak bardzo chciałam dać ci wtedy ukojenie, pocieszyć, zapewnić, że życie może być lepsze, szczęśliwsze. A ty? Ty ścisnąłeś mnie tak mocno, bardzo mocno, i z taką nienawiścią cisnąłeś mnie przez okno.

Gdybym nie zaplątała się w firankę, wypadłabym z siódmego piętra na betonowy chodnik. To byłby mój koniec. Ale tak się nie stało. Widocznie Ktoś chciał, abym pozostała z tobą mimo tego, co zrobiłeś. Okazało się, że to był dopiero początek koszmaru. Co takiego ci zrobiłam, że wszystkie frustracje i złości wyładowywałeś, kopiąc mnie i wykrzykując wulgaryzmy, których nigdy nie wypowiedziałabym? Dlaczego, gdy odnosiłeś sukcesy i było nam dobrze, nigdy nie przyszedłeś do mnie, aby podzielić się radością, podziękować za wsparcie, wspólnie coś zaplanować? Dlaczego siły i wiary wystarczyło ci tylko na kilka miesięcy zauroczenia? Czy naprawdę nic nie czujesz? Nie rozumiesz? A może boisz się zaufać? Chociaż teraz to i tak bez znaczenia…

Odszedłeś. Odszedłeś ode mnie, od rodziny, od życia. Umarłeś. Zostawiłeś mnie zranioną, poobdzieraną i zapomnianą. I gdybym nawet bardzo chciała, nie mogę ci już pomóc, bo nie żyjesz. Ale ja jestem. Jestem silna, choć wydawało ci się, że gdy okaleczysz mnie zewnętrznie, wyśmiejesz i poniżysz, stracę na wartości i zniknę.

Pamiętasz… no jak mógłbyś pamiętać, skoro umarli nic nie pamiętają! Ale i tak będę mówiła do ciebie. Pewnego dnia, jakieś pół roku po pogrzebie brata, gdy w pijackim transie szukałeś wszędzie w domu pieniędzy na kolejną flaszkę, twój wzrok zatrzymał się na mnie. Doskonale wiedziałam, co planujesz. Starałam się krzyczeć: nie!, ale jak można się odezwać, gdy wielki facet na głodzie alkoholowym ściska cię ręką i wywleka z domu. To nie był miły spacer zakochanych po parku. To była eksmisja z twojego życia. Domyślasz się, jak się wtedy poczułam? Choć byłam brudna i poszarpana, sprzedałeś mnie przypadkowemu człowiekowi za równowartość taniego wina. Nie kosztowałam cię nic, gdy mnie brałeś z kościoła… Pamiętasz to? Pamiętasz? Był wieczór, gdy przyszedłeś do kaplicy. Zmoknięty, zmarznięty, zagubiony. Siedziałam w drugim rzędzie. Ty usiadłeś w trzecim. Byliśmy sami. Zapewne tak bardzo byłeś zagubiony, że z początku nawet mnie nie dostrzegłeś. Klęknąłeś tuż za mną i modliłeś się półgłosem. Prosiłeś o… Czy można w ogóle prosić o odrobinę normalności? Urzekłeś mnie tym. Większość ludzi modli się o pieniądze, zdrowie, szczęście, a ty chciałeś jedynie normalności. Miałeś trudne dzieciństwo i nie zaznałeś zbyt wiele radości. Bo czy może być radość, gdy w domu są alkohol i przemoc? Gdy nie ma żadnych zasad moralnych, a jedynym prawem jest prawo pięści? Ty chciałeś wyrwać się z tego i być normalny. Po kilku minutach spojrzałeś na mnie. Nie wyglądałam zbyt atrakcyjnie, ale zainspirowałem cię. Wyciągnąłeś do mnie dłoń i wspólnie wyszliśmy. Od tej pory byliśmy razem. Traktowałeś mnie na początku nie jak amulet czy dobry omen, ale jak dar z niebios. Po miesiącu wspólnego życia dostałeś mieszkanie z gminy i chwilę później znalazłeś pracę. Nigdy nie zapytałeś się, czy miałam z tym coś wspólnego, ale i tak byłam szczęśliwa, że jesteśmy razem. Nasze relacje zaczęły się psuć, gdy ciągle chciałeś więcej

i lepiej. Już nie starczało to, że żyjesz jak normalni ludzie, że masz mieszkanie, pracę, perspektywy, mnie. Ty chciałeś więcej i więcej. Znajomi mówili ci: ambicje są OK, ale ty masz manię wielkości, wszystko chcesz na już. Ja ci sugerowałam, abyś zastanowił się, bo i tak dużo osiągnąłeś. Osiągnęliśmy. Zlekceważyłeś mnie i zacząłeś coraz częściej powracać do tego, od czego uciekłeś. Razem z nami zamieszkał w domu alkohol i powrócili starzy źli znajomi: stres, kłótnie, depresja, niska samoocena. Staczałeś się znacznie szybciej, niż ostatnio wydostawałeś się z bagna. Cierpiałam, a ty obwiniałeś mnie za wszystko. Za wszystko złe, co cię spotykało. O dobrym, jak zwykle, milczałeś.

Gdy trafiłam do domu tego człowieka z parku, nie przestałam o tobie myśleć. Byłeś dla mnie ważny. Mój nowy właściciel — bo tak mogę o nim mówić, skoro mnie kupił, prawda? — okazał się podejrzliwym filozofem. Nie zaufał mi tak szybko jak ty, nie otoczył uczuciem i nie patrzył na mnie tak czule. Był wyrachowany i sceptyczny, ale i dociekliwy. Zadbał o mój wygląd zewnętrzny, obchodził się ze mną delikatnie i znalazł dla mnie miejsce w swoim salonie. Powoli, systematycznie, cierpliwie, bez okazywania emocji poznawał mnie i zgłębiał wszystkie skrywane wewnątrz mnie tajniki. Badał, studiował, porównywał… Aż pewnego dnia zaprosił mnie do siebie do pracy. Nie wstydził się mnie, choć ludzie na uczelni, w której był dziekanem, patrzyli na nas bardzo zagadkowo. Stanęliśmy na mównicy. Razem. On założył okulary, pogłaskał mnie i rozpoczął swój, jak się później okazało, ostatni wykład. Brzmiał on mniej więcej tak: „Szanowne panie! Szanowni panowie! Jak doskonale wiecie, wykładam na tej katedrze

już przeszło trzydzieści lat. W dziedzinie ewolucji jestem, nieskromnie mówiąc, jednym z bardziej uznanych fachowców nie tylko w kraju, ale również na świecie. Napisałem kilka książek, wydałem dziesiątki publikacji, udzieliłem niezliczonej ilości wywiadów i wykładów. To są, moi drodzy, fakty. A jak doskonale wiecie, z faktami się nie dyskutuje. Czy tak? W związku z tym mam dla was jeszcze jeden fakt, który również nie podlega dyskusji. Oto Biblia. Trafiła w moje ręce zupełnie przez przypadek. Kilka miesięcy temu zaczepił mnie jakiś zagubiony człowiek i wzbudził litość, bo nie chciał, abym dał mu pieniądze na wino, ale zaoferował mi do kupienia książkę. Taki bibliofil jak ja nie mógł przejść obojętnie obok zniszczonego woluminu. Dopiero w domu, gdy przyjrzałem się dokładniej, zorientowałem się, że to Biblia. Wychodząc z zasady logiki, że skoro coś kupiłem, to nie po to, aby wydać niepotrzebnie pieniądze, ale po to, aby coś osiągnąć, zacząłem ją czytać. Moje nastawienie było bardzo sceptyczne, bo przecież tyle lat tłumaczyłem nie tylko wam, ale również samemu sobie zupełnie coś przeciwstawnego. Całe życie, oprócz teorii ewolucji, uczyłem was, kochani, abyście bronili swoich poglądów i żyli w zgodzie ze swoimi przekonaniami. I właśnie mam zamiar nadal udowodnić wam, że nic nie zmieniło się w tej kwestii. Zaufałem Biblii i chcę żyć w zgodzie z tym, co jest w niej zapisane. Dlatego po skończeniu tego krótkiego wykładu i pożegnaniu się z wami zanoszę do rektora moje wypowiedzenie umowy o pracę. Nie mogę dłużej nauczać o czymś, w co już nie wierzę. Rzeczą ludzką jest błądzić, ale trzeba zawsze umieć przyznać się do tego. Nie twierdzę, że wy błądzicie, bo gdyby tak było, musiałbym uznać się za nauczyciela kłamstwa. Na każdego z was przyjdzie odpowiedni moment, aby poznać Prawdę. Mnie zajęło to blisko sześćdziesiąt lat. Życzę wam, aby każdy z was na swojej drodze spotkał kiedyś człowieka z Pismem Świętym w ręku”.

Później mój właściciel podziękował wszystkim za wysłuchanie, za wspólnie przepracowane lata i nie czekając na oklaski, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami, opuścił aulę, mocno ściskając mnie w ręku. Ale jego uścisk nie bolał tak jak twój. To był uścisk nadziei.

Widzisz, ty również mogłeś zmienić swoje życie i nawet przez chwilę to ci się udało. Lecz szybko zniechęciłeś się i zwątpiłeś, myśląc, że jesteś silny i potężny sam w sobie. Ale to nieprawda! Byłeś silny tak samo, jak silny jest każdy człowiek, który zaufa Słowu Bożemu spisanemu na moich kartach. Bo ja, Biblia, jestem zapisanym Słowem Boga, które zostało dane ludziom, aby ich umocnić i wskazać właściwą drogę ku Zbawicielowi, aby każdy mnie przyjął pod swój dach i żył w zgodzie z zawartym we mnie prawdami, a nie traktował jak talizman! Bo moją siłą jest wewnętrzna Prawda, a nie wygląd okładki!

***

Drogi Czytelniku! Tydzień temu, przed napisaniem tego artykułu, robiłem porządki na stanowisku w radiowęźle, przy którym stoi „służbowy” komputer. Przeglądając zapisane kartki, znalazłem dwie spięte spinaczem i zaczynające się od słów: „Stoję sobie na regale i jestem zakurzoną Biblią”. Sam wstęp ogromnie mnie zainspirował i przyszedł mi do głowy pomysł napisania powyższego „wspomnienia”. Nie czytałem dalej, bo nie chciałem się niczym sugerować. Kolega powiedział jedynie, że to jakiś przedruk z książki i jeśli nie jest mi do niczego potrzebny, to mogę go wyrzucić. Położyłem go na biurku, lecz następnego dnia zniknął. Widać komuś się przydał. Oby w słusznym celu.

Michał Leśniak

Znaki Czasu 12/2017

[Autor odbywa karę pozbawienia wolności w Zakładzie Karnym w Wierzchowie Pomorskim].